czwartek, 31 stycznia 2013

Panterkowa sukienka czyli Olga w miniówce :O

Witam serdecznie, 

myli się ten kto przypuszcza, że zaraz będzie tu można podziwiać moje piękne nogi odsłonięte przez krótką sukienkę. Otóż nie. I może niekoniecznie dlatego, że chciałam wam zaoszczędzić tego w piersi dech zapierającego widoku, ale z bardziej prozaicznych przyczyn: po 1. wszelkie meble, słupy telegraficzne i inne pagórki nie chciały ze mną współpracować i znajdować się w stosownej odległości, by samowyzwalacz mógł mnie ładnie uchwycić, a po 2. uwaliłam buty błotem, idąc przez pola, łąki tudzież lasy i niekoniecznie chciałam się potem doczekać komentarzy typu "wyczyść se te buciory lepiej, zamiast świecić dupą na blogu" ;)

No ale cóż ja poradzę, że cel mojej dzisiejszej (i nie tylko) podróży znajdował się 2 godziny drogi od mojego domu na kompletnym wypiździejewie, gdzie nawet chodnika dla ludu pracującego nie ma

A więc idę sobie, idę, psy dupami szczekają i przestać nie zamierzają, uśmiecham się sama do siebie jak głupi do sera, bo rozpiera mnie radość, że 6 stopni na termometrze zwiastuje rychły powrót wiosny (cicho! Cicho tam! Niech no mi ktoś spróbuje powiedzieć, że na wiosnę jeszcze za wcześnie!!) i nagle siup, wpadłam na pomysł, że trzeba to uczcić pięknymi zdjęciami na bloga. To nic, że wiatr miał misję na dziś pt. "uniemożliwić Oldze zdjęcia", to nic, że ciekawskie dzieciaczki z rozdziawionymi buziami patrzyły zza firanki "oooo co ta ładna pani robi przy naszym płocie" (na bank tak było, na bank), to nic w końcu, że nagle spostrzegłam dziwnego psa, który wyglądał bardziej na lisa (ale co ja tam wiem) i zbliżał się do mnie w podskokach - zdjęcia musiały się odbyć.

Ale dość o tej podróży, która, cokolwiek myślicie, sprawiła mi naprawdę dużą radość, bo lubię jeździć pociągiem i lubię spacerować wśród natury zwłaszcza, gdy nagle temperatura podskakuje o 15 stopni! Mam doskonały humor, którego nie zmąciły nawet moje przeuprzejme liczne rozmówczynie telefoniczne, które z jakże wielką pasją i zaangażowaniem, bądź dla kontrastu bezgranicznym znudzeniem mówiły NIE i rzucały słuchawką. 

Bo dobrze się dzieje, wszystko idzie w dobrym kierunku i nie ma powodów, by uśmiech znikał z mej buzi :)

A zatem, zapytałby kto, gdzie ta miniówka? No była, była, zaszalałam trochę, ale czułam się w niej... naprawdę dobrze! Kryjące rajtki i świadomość, że po ulicach chodzi mnóstwo dziewczyn z grubszymi nogami niż ja i wyglądają w miniówkach DOBRZE sprawiły, że i ja nie miałam obiekcji. Sukienkę zakupiłam niedawno, oczywiście w second handzie, ale z metkami. Miłość od pierwszego wejrzenia. Sweterek mam już w szafie dość długo, co jest trochę dziwne, bo ja NIENAWIDZĘ zgniłej zieleni. Ale jakoś do niego mam sentyment. Może przez te "ćwieczki" ponaszywane wszędzie? Widoczna torebka to obecnie moja ulubiona. Uniwersalny, a zarazem niebanalny kolor no i ten fason! Muszla syrenia albo co! Bransolety nabyłam przedwczoraj, podobają mi się niesamowicie, a najbardziej podoba mi się w nich to, że nie brzęczą o siebie! Nienawidzę dzwonić jak sanki Św. Mikołaja biżuterią, więc ta mi przypadła do gustu. Nie wiem, nie wiem jakim cudem zgubiłam dzisiaj dwie w podróży powrotnej pociągiem. Spuśćmy na to zasłonę milczenia, bo mi wszystkie członki z wrażenia opadają.

Pozdrawiam mega serdecznie i...

nie, jeszcze się nie pożegnam, bo gdyby na ten przykład ktoś chciał może podobną sukienkę sobie posiadać, to tak się składa, że mam jedną na sprzedaż! I wiele innych rzeczy także KLIIIIIIKAAAAAAAAAJCCCCCCIIIIIIIEEEEEE TUUUUUU!

A jak wam mało klikania to jeszcze polubcie mnie na fejsbuczku
CZOŁEM!

  
Sukienka - Dunnes Stores, sh
Sweterek - sh
Torebka - Atmosphere, sh

Dziękuję z góry za wszelkie pieśni pochwalne o moich, na szczęście niemal niewidocznych, nogach :D

niedziela, 27 stycznia 2013

Malowanki - cobalt, Avon SuperShock

Witam serdecznie, pościk jak zwykle między jednym obowiązkiem, a drugim. O tej kredeczce Avon SuperShock już słyszałam dawno, ale jakoś mnie nie kusiła, póki nie zobaczyłam filmu na YT, gdzie dziewczyna pokazywała, że sobie kupiła wersję kobaltową. Buch, nie było odwrotu, musiałam nabyć! Wczoraj przyszła i oczywiście makijaż do pracy od razu musiał być nią wykonany. Luuudu, jaka ona fajna jest! Cudo po prostu, kocham od pierwszego wejrzenia. Kolor piękny, trwałość też. 

Napisałabym coś więcej, ale takie life, trzeba spadać do obowiązków. Ach, już jutro szykuje się w końcu wolny dzień, a kolejny dopiero w połowie lutego. Cieszę się, że luty nadchodzi, mam w nim urodziiiinki, dzięki nim jakoś ten miesiąc przeżywam, a potem to już z górki, bo wiecie co? WIOSNA idzie. CZYma mnie to przy życiu ;) Papapa



 :)

niedziela, 20 stycznia 2013

Weekend w Zalasewie nr 2.

Chociaż zakupy, gotowanie, picie, jedzenie, łażenie po śniegu i gadanie do późnych godzin nie sprawia, że przybywa nam sił, a raczej wprost przeciwnie, to zdecydowanie mogę powiedzieć, że moje akumulatory zostały naładowane! Bo nie byczenie się i opieprzanie, ale czas spędzony w super towarzystwie sprawia, że chce nam się dalej działać! 

Nim pójdę spać, nim się obudzę w nowym, hiperciężkim tygodniu, powspominam jeszcze troszkę ten weekend. Ostatnio jak byłam w Zalasewie (KLIK) robiliśmy pizzę. Tym razem postawiliśmy na kuchnię meksykańską i buritos. Były przeeeeeeepyszne! Mimo, że się najedliśmy jak bąki, to i tak chcieliśmy więcej! Spoko, dopchaliśmy ciasteczkami (a jutro post).

Zimy nienawidzę, a jedną z niewielu rzeczy, za jaką ją toleruję jest możliwość picia grzanego wina - nigdy nie smakuje lepiej! Chociaż kupowane już gotowe nie są złe, zdecydowanie jestem fanką robienia własnego: wystarczy dodać gWoździki, cynamon, imbir i duuuuużo pomarańczek. Delicje!

Po paru godzinach obżarstwa i ochlejstwa ;) nie mogło się obyć bez spontanicznego wyjścia celem uzupełnienia zapasów, gdyż owe się oczywiście pokończyły. Mimo wspomnianej niechęci do zimy, muszę przyznać, że zabawa w zaspach mnie strasznie ubawiła. A najbardziej popisowe wypieprzenie się w śnieg :D Dobrze, że byłam trochę rozgrzana wewnętrznie, bo inaczej bym pewnie strasznie wyzywała!

Atrakcja wieczoru: chomiki! Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania owych, jakieś one takie bezduszne mi się wydają, co nie zmienia faktu, że fajnie było się pobawić z dzieciaczkami gospodarzy, w których są oni zakochani. Słodziutkie są!

A na końcu tego szaleństwa było błogie lenistwo, na tyłku wygodny dresik, obok miękka kołderka, a w ręce grzane winko. Perfekcja :)

KONIECZNIE ZAPRASZAM NA:
FACEBOOKA - KLIK

tudzież na:
MOJEGO DRUGIEGO BLOGA
bardzo bliskiego memu sercu i duszy - KLIK

środa, 16 stycznia 2013

NAJUKOCHAŃSZE UBRANIA 2012 roku

Witam serdecznie, przyszedł czas na podsumowanie podobne jak rok temu: podsumowanie 2012 pod kątem najulubieńszych ubrań. Przez brak czasu kolaże do tego posta robiłam przez 4 dni, ale w końcu dzisiaj się udało :D 

Strasznie lubię takie podsumowania. Obnażają całą prawdę. Rok temu też zrobiłam: >>KLIK<<! Przeglądając zdjęcia zorientowałam się, że nie tylko niektóre rzeczy noszę szczególnie często, ale podobnie sprawa wygląda z kolorami, fasonami, typem ubrań. To ciekawa lekcja o własnym stylu, z której można wyciągnąć ważne wnioski. A i dla was chyba takie posty są fajne. Ja osobiście dużo bardziej lubię, jak ktoś na blogu pokazuje mniej więcej te same ciuchy tylko że w różnych zestawach, niż co post to brand new buciki, bluzeczka itd. Niee, to nie dla mnie i uwierzcie mi proszę na słowo, że nie ma to nic wspólnego z budżetem. 

Nim przejdę do gwoździa programu pragnę bardzo, ale to bardzo serdecznie zaprosić was na mojego drugiego bloga, który dotyczy, że tak powiem samorozwoju. To ważne dla mnie dziecko, które ma na celu mnie motywować do działania i rozwijać, ale byłoby fantastycznie, gdyby dało coś też i wam! Właśnie rozpoczęłam na nim serię postów, które znaczą dla mnie bardzo wiele i chciałabym, żebyście sobie to obczaili. 
A może ktoś sie nawet do mnie przyłączy w dążeniu do proaktywności?

Jak już jestem taka zapraszalska to i zapraszam na fejsbuczka >>KLIK<<. Jestem dziecko XXI wieku i kurczę bez niego już nie umiem żyć, po prostu to LUBIĘ. Każde wasze polubienie czy też komentarz dodają mi skrzydeł, POWAGA!


1. A teraz już do rzeczy Olgo, bo znowu elaborat wychodzi! Kolejność ciuchów chyba przypadkowa. Na pierwszy ogień idzie biała marynarka. Co ciekawe w zeszłym roku też znalazła się w takim podsumowaniu (>>KLIK<< zestawienie z zeszłego roku)! Ciuch idealny, uniwersalny, niezastąpiony, najlepszy. Zestawów z nim było dużo więcej niż widać na zdjęciach - nie wszystkie po prostu uwieczniłam. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, ale teraz patrząc na kolaż zauważam, że głównie zestawiałam tą marynarkę z błękitem lub czerwienią. Przypadek? A może podświadomie coś mi mówiło, że to wygląda najpiękniej, świeżo, wiosennie i kobieco?
 

2. Dalej będzie czerwony sweterek. Właściwie to jest on mojej mamy, ale tak go szalenie lubię, że noszę bardzo często. Doskonale leży, ma soczysty, ożywiający każdy strój kolor i jest milutki w dotyku. Zdecydowanie mój ukochany kardigan ever! I znów zauważam pewną prawidłowość - najczęściej nosiłam go do czerni lub bieli, ewentualnie błękitu. Ale tak się składa, że lubię takie połączenie. Niemniej obiecuję sobie, że spróbuję w zestawie z zielenią, pomarańczem albo fioletem. I pochwalę się na blogu :)

3. Zdecydowanie kolorem - odkryciem roku 2012 był turkus i wariacje na jego temat. Tak się składa, że mama (znów mama!) posiada przepiękny kardigan z falbankami na rękawach w pięknym intensywnym turkusie i nie mogłam się mu oprzeć. Fajnie mi się komponował z czernią i bielą (tak, tak lubię B&W w połączeniu z intensywnym kolorem, nic nie poradzę), ale parę razy zaszalałam. Mój najulubieńszy zestaw to ten w prawym górnym rogu - absolutnie kocham to połączenie kolorów i wzorów!

4. Przesuńmy się ku dołowi, czas na spódniczkę. Najulubieńszą mam jedną: miłość od pierwszego wejrzenia! Jest idealna, naprawdę! Kolorystyka i wzór są cudowne, ale to byłoby nic bez fasonu! Rozkloszowana, na mięsistej podszewce, nie za krótka... Najlepsza spódnica jaką miałam, chyba... Najbardziej ją lubię w towarzystwie bieli, bo wtedy całość zyskuje taką wiosenną świeżość i lekkość. Choć super banalny i prosty, bardzo podoba mi się zestaw z górnego prawego rogu, jest jakiś taki orzeźwiający!

6. Może nie ukochaną spódniczką, ale chętnie noszoną w sezonie zimowym jest taka oto czarna, welurowa, ołówkowa. Lubię ją za super wygodę, miły materiał i ciepełko, ale wkurza mnie w niej to, że jest tak bardzo mega czarna, że każda inna czarna rzecz wygląda na jej tle jak spłowiała. Jeśli zastanawiacie się co to za twór na samym dole to śpieszę wyjaśnić, że jest to jedno z sesyjnych zdjęć, które robiliśmy na zaliczenie fotografii w mojej weekendowej szkole (fryzura i opaska celowo niekoniecznie pasują do odzienia) :)

7. Na koniec coś, z czym na pewno wiele z was mnie kojarzy: kwiatki we włosach. Noszę naprawdę bardzo często, jak nie na głowie to przypięte do ubrania. Może już obecnie nie kocham ich tak bardzo jak np. rok temu, ale generalnie jestem ich wielką fanką i nie wyobrażam sobie z nich rezygnować. 

To tyle na dzisiaj, do usłyszenia niebawem! Pozdrawiam serdecznie bardzo i dziękuję za to, że jesteście! Dajcie znać, który zestaw wam się najbardziej podoba! :)

sobota, 12 stycznia 2013

Super udany wyjazd sylwestrowy!

Witam serdecznie czytelników, dziękuję BARDZO za przemiły odzew pod moim podsumowaniem roku. Jeśli ktoś go jeszcze nie czytał to zapraszam tu: KLIK. Dzisiaj chciałabym pokazać wam jak spędziłam Sylwestra! Dla mnie trwał on kilka dni i był super udany, mimo że nie byłam na żadnym balu czy imprezie. Kameralnie, we dwoje, romantycznie i radośnie. 

Pierwszego dnia miałam na sobie białą koszulę, prosty naszyjnik i czarną, welurową sukienkę, którą już pokazywałam nie raz (tu i tu i tu). Bardzo ją lubię, bo ma super uniwersalny fason, jest przemiła w dotyku, oryginalna i niesamowicie wygodna. Nieczęsto ulegam modzie na coś, ale ostatnio naprawdę szczerze spodobał mi się trend na koszule zapięte pod szyją i ozdobione naszyjnikiem czy innym gadżetem. Co jest szczególnie dziwne zważywszy na to, że od zawsze jestem fanką dekoltów i nigdy nie lubiłam żadnych bluzek, które mi ten dekolt zakrywają. Ale hej, jest zima, trzeba grzać ciałko. Ach, wiem, że może i wyżej powinna być zapięta ta koszula, ale już bez przesady... Do całości miałam dobrane fajne wzorzyste rajstopy, ale chyba zdjęcia trochę za bardzo odkrywają moje niemałe nóżki... ;)


Kolejnego dnia spacerowaliśmy sobie sporo, poszliśmy również na małe zakupy. Przy okazji zrobiliśmy zdjęcie w moim nowym szalu-kominie, którego dostałam od Gwiazdora. 

Dalej to już był Sylwester. Od rana błogie lenistwo - jakie to przyjemne jak się ma tak zapieprzony grafik jak ja!

Wybrałam kobaltową sukienkę - jeden z moich nielicznych nowych nabytków, ta sama, którą miałam na sobie w Wigilię. Strasznie, ale to strasznie ją lubię, jest prześliczna! I znów... nie ma dekoltu, co to się ze mną dzieje, zawsze tak za nimi przepadałam. Ale wstawka koronkowa w sukience rekompensuje wszystko. Strój i ogólnie outfit miałam mało skomplikowany, nie szalałam z dodatkami, makijażem i cholera wie z czym jeszcze, ale uzasadnienie jest proste: to był wieczór we dwoje i nie miałam ochoty się nie wiadomo jak odwalać. 
Fryz roboczy jakby co ;)
Nasza super ekskluziw parówka po meksykańsku w sylwestrowy wieczór

Przyszedł czas na wyjście na rynek. Do komina przypięłam sobie granatową broszkę - uważam, że fajnie urozmaica strój.  Na sukienkę założyłam dwa długie rękawy i w drogę. Ale było właściwie całkiem cieplutko (nawet nie miałam na nogach kozaków tylko fajne baleriny na lekkim podwyższeniu i z paskiem wokół kostki, co czyni je mega wygodnymi). 


 Nie ma to jak pić szampana na samym środku rynku :)

Sukienka welurowa #1 - sh sto lat temu
Koszula - sh
Naszyjnik - New Yorker

Sukienka kobaltowa #2 - H&M

Płaszcz - sh, Nuuk
Torebka - sh, Atmosphere

Komin bordowy - od Gwiazdora
Komin beżowy i czapka - H&M

Pozdrawiam was gorąco!

Zapraszam na mojego FACEBOOKA!! Potrzebuję więcej bywalców, aby się rozkręcić :)

czwartek, 10 stycznia 2013

PODSUMOWANIE 2012 roku

Witam serdecznie, już tradycją stało się na moim blogu podsumowywanie całego minionego roku na początku stycznia. Z przyjemnością uczynię to i tym razem. Zapraszam na sporo zdjęć z minionych miesięcy. Ewoluowałam w tym roku głównie wewnętrznie, mam za sobą dobry rok. Mam nadzieję, że wy także :)

STYCZEŃ
Dokładnie rok temu... nie pamiętam co się działo. Ten miesiąc minął mi zatrważająco szybko i w zasadzie kojarzę tylko kilka wyjść do szkoły oraz spotkanie z moimi przyjaciółmi. Po dłuższej przerwie przypomniałam sobie wtedy jak bardzo lubię czerwone usta. 
Kolor włosów miałam jasnobrązowy/ciemny blond i już wtedy kiepsko się w nimi czułam. Niby nie był brzydki, ale na tle moich ślicznych platynowych wypadał blado i banalnie.

LUTY
To zawsze fajny dla mnie miesiąc, bardzo dobrze mi się kojarzy, głównie za sprawą urodzin. W 2012 były bardzo udane, dostałam mnóstwo pięknych prezentów i spędziłam czas z przyjaciółmi aż na dwóch imprezach. Choć walentynki spędziłam bez chłopaka, tak czy siak było ciekawie i fajnie - spędziłam z kochaną Jadzią parę godzin w kinie na "Dziewczynie z tatuażem" i na rozmowie przy wiśniowej Fortunie, którą uwielbiam.

Mniej więcej w tym samym czasie odkryłam kanał Radzki, czym podzieliłam się z wami na blogu. Do dzisiaj pozostaję jej wierną fanką. Istotne jest, że dzięki Radzi zaczęłam inaczej patrzeć na swój styl i trochę ewoluowałam w tej dziedzinie. 

MARZEC
Ten miesiąc był dla mnie ważny dzięki temu, że w końcu zostałam magistrem. Ten temat przysporzył mi swego czasu wiele nerwów i naprawdę cieszę się, że mam to za sobą! 

Dni upływały mi w marcu na spokojnym życiu domowym oraz weekendowych pobytach w szkole. Rychły powrót wiosny i ciepłe dni dodały mi dużego kopa do działania, poczułam się jak nowo narodzona! Zachciało mi się na nowo ubierać kolorowo i dziewczęco. Rower towarzyszył mi już od początku marca, niezależnie od stroju i okoliczności. 

KWIECIEŃ
Ten miesiąc był przełomem. Możecie sobie gadać, że to tylko McDonald's, ale mi rozpoczęcie pracy w tym miejscu dało bardzo wiele. Przede wszystkim kopa do działania,  chęć na wstawanie z łóżka, satysfakcję, wyjście do ludzi, nowe doznania. Od kwietnia rok 2012 zdecydowanie zaczął być DOBRY!

Kwiecień to także święta Wielkanocne, które spędziłam z rodzicami, a w późniejszym czasie także z siostrą. 

W kwietniu uczestniczyłam także w przepięknym wydarzeniu: ślubie Madzi i Michała. To było coś! Jestem do dziś zachwycona wszystkim co się wtedy wydarzyło!Wyzwaniem było dla mnie pomalowanie panny młodej. Czuję się zaszczycona, że mnie wybrała i cieszę się, że raczej nie miała powodów do narzekań :)

MAJ
Maj to jeden z najpiękniejszy miesięcy. Zawsze! A w 2012 nie było wcale gorzej. Cudowna majówka w doskonałym towarzystwie, wizyta nad morzem, spacery, jedzenie i relaks. Wspominam ten czas wyśmienicie!

CZERWIEC
Czerwiec upłynął mi pod znakiem wesela Hanusi i Adama, wypadów nad jezioro, na żagle, szkoły, pracy tudzież EURO! Tak, klimat Euro w Poznaniu był niesamowity. Czerwiec to zdecydowanie udany miesiąc!

LIPIEC
Ten miesiąc był również bardzo udany. Spędziłam wiele czasu z rodziną i przyjaciółmi, cieszyłam się wakacjami. Wyjazd na żaglówkę, wypady na miasto, same przyjemności. Nooo i oczywiście praca w tle, tego nie da się uniknąć, ale praca w Maku ma ten plus, że można dość swobodnie manipulować grafikiem. Polubiłam wtedy kolor pomarańczowy, wydawał mi się taki żywy i radosny!

SIERPIEŃ
W sierpniu miałam prawdziwe wakacje. Najpierw wypad z przyjaciółmi na Woodstock oraz do Świnoujścia, potem parę dni nad morzem w doskonałym towarzystwie. Dobry humor i kolorowe ubrania nie opuszczały mnie ani na chwilę. Zdecydowałam się też na coś, co od dawna planowałam. Wkurzały mnie już niesamowicie moje nijakie, brązowe włosy i zdecydowałam się na farbę w kolorze wiśniowym. To był strzał w dziesiątkę!

WRZESIEŃ
Wrzesień był niestety trochę pechowy, bo borykałam się z potrzebą znalezienia praktyk, nie chciało się udać! Pracowałam sobie spokojnie, w wolnym czasie spotykałam z przyjaciółmi i zbierałam się do radykalnej zmiany swego życia. Pomóc mi w tym miał mój nowy blog o samorozwoju (zapraszam, K L I K). Późniejsze tygodnie pokazały, że nie do końca mi się to udało, ale hej, ja się dopiero rozkręcam! Nie odpuszczam!!

PAŹDZIERNIK
Chyba najfajniejszym spotkaniem października był wyjazd do Madzi i Michała. Pół wieczora bawiliśmy się w kucharzy i robiliśmy pizzę, a potem delektowaliśmy się nią, smacznym winkiem i wyborną atmosferą. A najlepsze jest to, że już za tydzień powtórka z rozrywki :D 

Pamiętam jak bardzo cieszyła mnie niemal wiosenna pogoda pod koniec października. Wypady do szkoły, a potem relaks na trawce lub na spacerze dawały mi dużo radości. 

LISTOPAD
Listopad jest dla mnie zawsze najgorszym miesiącem. Nie wiem czy uda mi się go kiedykolwiek odczarować, może wezmę ślub w tym miesiącu, haha. Nieee, żartowałam. Nawet jeśli się nie dzieje nic szczególnie złego to ogólnie listopad mnie męczy swoją szarugą, deszczami i nic mi się nie chce. Pod koniec miesiąca odbyły się dwie imprezy, jedna fajna, a druga wręcz zajebista (andrzejki u Hanusi), które wspominam bardzo dobrze! 
Jeśli chodzi o włosy, to znalazłam w końcu kolor, w którym czuję się najlepiej. Póki co zostaję przy nim!

GRUDZIEŃ
Grudzień udał się fajnie. Bardzo lubię ten miesiąc, jest taką miłą odmianą po głupim listopadzie. Miałam bardzo mało wolnych dni, ale wykorzystałam je słusznie. Najpierw wyjazd do Berlina na Weihnachtsmarkt. Długo o tym marzyłam, by znów się na takim zjawić... Pierwszy i ostatni raz byłam na świątecznym jarmarku niemieckim za czasów, kiedy jeszcze nie mogłam absolutnie pić Gluhwein (grzanego wina), czyli dawno. Tym razem było oczywiście inaczej. Wiecie jak BOSKO smakuje grzane, gorące wino pośród świątecznej atmosfery, kolęd, zapachów kiełbaski i padającego śniegu? Jeśli nie wiecie, to koniecznie pojedźcie tam za rok!

Potem przyszły oczywiście święta. Rodzinna atmosfera, pyszne jedzenie i wiele pięknych prezentów. Nie powiem, że relaks, bo pracowałam tuż przed wigilią i w święta. Ale co tam, lepiej żyć na pełnych obrotach niż gnuśnieć. 

 Cóż innego może zwieńczyć szczęśliwie rok, jeśli nie udany Sylwester? Ja go spędziłam z osobą, która mnie prawdziwie uszczęśliwia, nie mogło być lepiej. Czego chcieć więcej?

Kochani, tym którzy dobrnęli do końca, chciałabym życzyć (wiem, że "chwilę" po czasie), aby ten rok naprawdę był dla was wyjątkowy i piękny. Ja czuję, że mój zapowiada się super, o ile włożę w to jeszcze więcej pracy niż dotychczas. Pamiętajcie, że wszystko leży w naszych rękach, naprawdę! Mamy wpływ na tak wiele rzeczy, a często z tego nie korzystamy. Życzę wam, abyście nie zmarnowali żadnej okazji, aby uczynić wasze życie piękniejszym i szczęśliwszym! 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...