Chociaż zakupy, gotowanie, picie, jedzenie, łażenie po śniegu i gadanie do późnych godzin nie sprawia, że przybywa nam sił, a raczej wprost przeciwnie, to zdecydowanie mogę powiedzieć, że moje akumulatory zostały naładowane! Bo nie byczenie się i opieprzanie, ale czas spędzony w super towarzystwie sprawia, że chce nam się dalej działać!
Nim pójdę spać, nim się obudzę w nowym, hiperciężkim tygodniu, powspominam jeszcze troszkę ten weekend. Ostatnio jak byłam w Zalasewie (KLIK) robiliśmy pizzę. Tym razem postawiliśmy na kuchnię meksykańską i buritos. Były przeeeeeeepyszne! Mimo, że się najedliśmy jak bąki, to i tak chcieliśmy więcej! Spoko, dopchaliśmy ciasteczkami (a jutro post).
Zimy nienawidzę, a jedną z niewielu rzeczy, za jaką ją toleruję jest możliwość picia grzanego wina - nigdy nie smakuje lepiej! Chociaż kupowane już gotowe nie są złe, zdecydowanie jestem fanką robienia własnego: wystarczy dodać gWoździki, cynamon, imbir i duuuuużo pomarańczek. Delicje!
Po paru godzinach obżarstwa i ochlejstwa ;) nie mogło się obyć bez spontanicznego wyjścia celem uzupełnienia zapasów, gdyż owe się oczywiście pokończyły. Mimo wspomnianej niechęci do zimy, muszę przyznać, że zabawa w zaspach mnie strasznie ubawiła. A najbardziej popisowe wypieprzenie się w śnieg :D Dobrze, że byłam trochę rozgrzana wewnętrznie, bo inaczej bym pewnie strasznie wyzywała!
Atrakcja wieczoru: chomiki! Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania owych, jakieś one takie bezduszne mi się wydają, co nie zmienia faktu, że fajnie było się pobawić z dzieciaczkami gospodarzy, w których są oni zakochani. Słodziutkie są!
A na końcu tego szaleństwa było błogie lenistwo, na tyłku wygodny dresik, obok miękka kołderka, a w ręce grzane winko. Perfekcja :)
KONIECZNIE ZAPRASZAM NA:
tudzież na:
MOJEGO DRUGIEGO BLOGA,
bardzo bliskiego memu sercu i duszy - KLIK