Duuużo zdjęć - ostrzegam!! :)
Umęczona pracą mgr i wiecznymi kłopotami, które za cholerę nie chcą mnie ostatnio opuścić, zdecydowałam się pojechać z rodzicami do ich znajomych na działkę - byle tylko oderwać się od marnej codzienności. Decyzja ta okazała się niezwykle słuszna, bo doznałam takiego kopa życiowego, jak również zastrzyku inspiracji oraz wrażeń estetycznych, jakich się nie spodziewałam! Dzisiejszy post jest pamiątką z tej niedzieli.
Odwalę najpierw temat stroju. Oczywiście zdjęcia są fatalne. Oczywiście gówno (niemal) na nich widać. Ale tata mój ewidentnie nie ma talentu do fotografii, będę musiała chyba prosić kogoś innego, np. mamę. Ale ok. Sukienkę posiadam już od zeszłego roku, ale jakoś nie załapała się wcześniej na bloga. Najbardziej uwielbiam w niej oczywiście łączkę, jak również kolorystykę (chociaż góra mogłaby być np. zielona, zamiast szara). Nie było za ciepło, zwłaszcza wieczorem, więc dorzuciłam do całości malinowy sweterek. Uważam, że to świetne połączenie, biały czy zielony kardigan byłby nudny! Zdjęcie fryzury od tyłu pochodzi z innego dnia, innych okoliczności, ale w niedzielę uczesałam się identycznie. Do wszystkiego dobrałam fioletowo-granatowe bransoletki.
Sukienka - New Look (sh)
Sweterek - Atmosphere (sh)
Kwiaty do włosów - H&M
Bransoletki - Woodstock i inne źródła
Ok, o całym dniu mogłabym pisać długo, ale nikt by tego pewnie nie przeczytał. Więc najpierw ogród. Dla mnie, totalnego mieszczucha, było to świetne doznanie, przebywać w pięknym ogrodzie, z dala od hałasu, zgiełku i problemów. Jestem zachwycona działką naszej gospodyni, widać, że włożyła w nią bardzo dużo pracy i serca! Szalenie podobają mi się ogrody lekko nieuporządkowane, takie swobodne, naturalne. Nie umiem tego opisać, ale ten oto wyjątkowo przypadł mi do gustu:
Pani poprosiła mnie, abym wyzbierała wszyściutkie maliny. Jakże mogłabym odmówić. Jakie było moje zdziwienie, gdy cały wielki pojemnik, który zapełniłam, otrzymaliśmy w prezencie! Ja naprawdę uwielbiam maliny, a są dość drogie, także nie mogę się zazwyczaj opchać do woli. Tym razem było inaczej! Po ciężkiej pracy ogrodniczej mogłam się delektować plackiem drożdżowym ze śliwkami (czy może być lepsze ciasto?) własnego wypieku gospodyni.
Przechodząc do ostatniej części posta... wieczorem zostaliśmy zaproszeni na małą kolację i dalszą rozmowę do domu państwa. Wcześniej na działce dowiedziałam się, że pan Bogdan jest fanem staroci, kocha pchle targi i zna się na odnawianiu i konserwowaniu starych przedmiotów. Nie spodziewałam się jednak tego, co zastałam w ich domu... to jest coś niesamowitego! Hmm nie twierdzę, że chciałabym otaczać się samymi starociami, jednak to mieszkanie zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Chodziłam z otwartą buzią i pstrykałam zdjęcia, nie mogąc nasycić się tym co widzę. Każdy niemal milimetr ścian i półek w mieszkaniu zapełniony był pięknymi przedmiotami (nawet w ubikacji), a co najważniejsze tworzyły one spójną całość, były niesamowicie czyste, idealnie poukładane... A pomyśleć, że mi się nieraz nie chce ścierać kurzu z pustych półek! Co by to było, jakbym miała na nich setki przedmiotów? Gospodarz, widząc mój zachwyt, zaczął wprowadzać mnie w tajniki swej pasji, zaznaczając, że chętnie opowie mi więcej podczas następnego spotkania! Zdjęcia nie oddają tego co widziałam, mam nadzieję, że choć trochę się wam spodobają.
Dobranoc, do usłyszenia!